Przez wiele lat przekonywano społeczeństwo - również lekarzy i położne, o słuszności ogólnie technologicznego podejścia do porodu oraz stosowania medycznych procedur również w porodzie fizjologicznym. Przekonano nie tylko personel medyczny. Trzeba przyznać, że dużo kobiet oczekuje takiej formy pomocy w ich porodzie. Etyka naszego zawodu wymaga, by lekarz lub położna dokładnie wytłumaczyli rodzącej nie tylko cel, ale również mozliwe skutki konkretnego działania w ich porodzie. Czy na pewno każda rodząca otrzymuje takie informacje?
Dla nas wszystkich oczywistym jest, że poród z zastosowaniem interwencji medycznych, musi być stosowany w porodzie u kobiet wymagających terapii (np. kobiet z chorobą serca, cukrzycą, w gestozie) lub w porodach o zaburzonym przebiegu. W tych sytuacjach porody prowadzone są pod uważnym nadzorem i położnych i lekarzy zgodnie z planem terapii często modyfikowanym stosownie do nowych problemów, które mogą pojawić się w trakcie porodu.
Na szczęście zdecydowana większość kobiet rodzących w szpitalach, to osoby zdrowe, bez żadnych powikłań i nieprawidłowości podczas ciąży. Dlaczego więc tak dużo jest interwencji w porody fizjologiczne?, dlaczego wciąż wzrasta % cięć cesarskich, a tak mało jest - i to tylko w niewielu polskich szpitalach - porodów naturalnych, czyli porodów w pozycjach wertykalnych i bez interwencji medycznych zastosowanych wyłącznie dla jego „sprawnego” przebiegu?
Z doświadczenia wielu lat mojej pracy powiem odważnie: ta dbałość o sprawny przebieg porodu potrzebna jest przede wszystkim lekarzom położnikom i dużej części położnych. Rodzące są „popędzane” dobrymi chęciami personelu sal porodowych do szybkiego urodzenia dziecka, do szybkiego urodzenia łożyska oraz najczęściej przymuszane do dostosowania się do schematu odbierania porodów w pozycjach leżących.
Według zaleceń WHO ze wszystkich kobiet rodzących - tylko około 10% -15% wymaga „medycznego lekarskiego nadzoru", a ilość cięć cesarskich nie powinna przekraczać 10%. W Polsce ilość cięć cesarskich w ostatnich latach wzrosła do 30% (w wielu szpitalach więcej) wszystkich porodów.
Ilość cc w wielu krajach (np. w Brazylii) wzrosła prawie do 80% . Czy naprawdę chcemy dorównać tej statystyce? Jeśli tak, to dlaczego? M. Odent w książce „Cięcie cesarskie a poród naturalny” stwierdził m.in.: pokusa "cesarki" jest skutkiem braku zainteresowania fizjologią porodu. Jest to zgodne z moim przekonaniem.
Schematyczne procedury szpitalne stosowane podczas porodu fizjologicznego zaburzyły albo zniszczyły "wpisaną" (przez Stwórcę) w organizm kobiety naturalną umiejętność rodzenia, zniszczyły intymność i emocjonalną moc przeżywania narodzin. Zdrowa kobieta rodząca w szpitalu staje się pacjentką, osobą poddawaną różnym rodzajom terapii śródporodowej. Chociaż skuteczność leczenia, zabiegów i diagnostyki medycznej stale wzrasta, nie ma ingerencji medycznej, która nie jest obarczona ryzykiem.
W szpitalu rodzącą podporządkowuje się ustalonym procedurom medycznym. Dotyczy to chociażby czasu, w jakim ma zakończyć się poród, np. u pierwiastki minimum 1cm rozwarcia na godzinę - bez uwzględnienia indywidualnych potrzeb każdej rodzącej, bez uwzględnienia faz poszczególnych okresów porodu oraz zróżnicowanej dynamiki postępu porodu w poszczególnych jego fazach. Małe jest zainteresowanie i położnych i lekarzy rzeczywistymi potrzebami rodzących kobiet planujących poród bez medycznych interwencji jeśli miały by być stosowane tylko po to, by urodzić zgodnie z tarczą zegara sal porodowych, którego wskazówki poruszają się szybciej niż zegara domowego.
Ten szpitalny zegar pracuje w nienaturalnie szybkim tempie po to, by kobiety uwierzyły w hasło przewodnie porodówek: dobry poród to szybki poród. Wszystkie metody stymulacji stosowane w porodzie zmierzają do skracania czasu rodzenia i wszystko jest temu podporządkowane.
Dzięki temu (lub przez to) dla conajmniej 80% -90% zdrowych rodzących kobiet mamy w ofercie poród zmedykalizowany bez wskazań medycznych. A konsekwencje ??? - wzrost ilości kolejnych interwencji i ich skutków. Nie jest to zgodne z naturą rodzenia.
Kolejny problem, to fakt, że zdecydowana większość niepowikłanych porodów szpitalnych odbywa się w pozycji leżącej czy pół-leżącej... pozycji wbrew fizjologii, wbrew wiedzy o fizjologii. To kolejna przyczyna potrzeby podjęcia działań medycznych z powodu powikłań występujących jako skutek pozycji niezgodnej z naturą.
Trzeba zmienić te sposoby pracy niezależnie od miejsca rodzenia. Trzeba zapisać konkretne zasady, wskazania do ingerencji w naturalny przebieg porodu, a pozycję litotomiczną pozostawić wyłącznie do porodów zabiegowych.
My, położne, mamy chronić zdrowie. Jesteśmy przygotowane zawodowo do holistycznej opieki nad rodzącymi i powinnyśmy opiekować się odpowiedzialnie każdą rodzącą nie tylko z zawodową uważnością ale też ze szczególną, bo macierzyńską troską: tak jak matka opiekuje się swoim dzieckiem stosownie do sytuacji.
Jestem położną czynną zawodowo od ponad 48 lat. Uczestniczyłam w ponad 50 tysiącach porodów szpitalnych, z których odebrałam/przyjęłam ponad 12 tysięcy.
Moje życie zawodowe i postrzeganie mojego zawodowego uczestniczenia w porodach zaczęło się przemieniać w 25 roku po uzyskaniu prawa wykonywania zawodu położnej. Wówczas przyjęłam pierwszy poród naprawdę fizjologiczny, poród naturalny bez żadnych interwencji medycznych - poród domowy. Przez kolejne lata przyjęłam ponad 600 porodów domowych.
Takie doświadczenie „ilościowe” uprawnia mnie do przekazu młodemu pokoleniu i wiedzy o rodzeniu zgodnym z naturą i potrzeby doświadczania w pracy różnicy pomiędzy zmedykalizowanym porodem szpitalnym a porodem naturalnym bez względu na miejsce rodzenia.
Nie zamierzam nikogo krytykować. Czuję obowiązek przekazu prawdy o porodzie naturalnym, a szczególnie o porodzie domowym nadal krytykowanym, ośmieszanym przez media, lekarzy, dużą część położnych, czasem nawet przez autorytety w położnictwie. Celem przekazu moich doświadczeń zawodowych (zarówno tych szpitalnych jak i tych uzyskanych w porodach domowych) jest wykazanie nam, pracownikom medycznym, „porodowym pomocnikom”, potrzeby zmian naszej postawy wobec porodów naturalnych, a także ukazanie piękna natury rodzenia.
Studenci studiujący położnictwo i studenci Wydziałów Lekarskich, położne i lekarze stażyści jeszcze nie "nasiąknęli" schematami położniczych interwencji w poród fizjologiczny. Jest więc szansa, że poznając realia i piękno naturalnego rodzenia - po uzyskaniu m.in. wiedzy o porodzie naturalnym, a potem prawa wykonywania zawodu - nie będą niepotrzebnie leczyć, "naprawiać" tego co zdrowe.
Poznając rzeczywistość naturalnego porodu, może będą bardziej doceniali wiedzę medyczną i wynikające z niej możliwości doboru różnych sposobów pomocy lub ingerencji w sytuacjach tego naprawdę wymagających.
Granice naturalnego rodzenia jest łatwo rozpoznać, jeśli poznamy jego doskonały "mechanizm". Zasady „rozegrania porodu” stosujmy tylko wówczas, gdy fizjologia dojdzie do granicy patologii.
Jesteśmy służbą zdrowia, czyli mamy służyć zdrowiu a ratować w chorobie, w powikłaniach naturalnych funkcji w organizmie.
Przez ponad 48 lat pracy nie doświadczyłam „wypalenia zawodowego” pomimo wielu trudnych lat, wielu przeszkód. Doświadczyłam natomiast, że wszystkie trudności umacniały mnie. Czuję się obdarowana szacunkiem, przyjaźnią i serdecznością przez tych, którzy zaufali mi powierzając mi bardzo intymną część swojego życia na czas rodzenia ich dzieci w domu. W tym kontekście moja praca zawodowa jest radością mojego serca, a radość serca jest sednem życiem człowieka. Doświadczyłam, jak wiele trudów warto ponieść, by uzyskać i odczuwać pełną satysfakcję z pracy w tym pięknym zawodzie. Pragnę, by dla każdej położnej praca zawodowa była radością serca; wtedy łatwiej jest pokonać wszystkie przeszkody. Nawet ćwieć-wiekowy staż pracy nie zwalnia z potrzeby permanentnego doskonalenia zawodowego. Z autopsji wiem, ile radości i satysfakcji można odczuwać z ubogacania się wiedzą, z poznawania wciąż nowych doświadczeń.
W porodach domowych uczyłam się mistrzostwa kobiecej natury rodzenia, wirtuozerii rodzenia się człowieka, uczyłam się uważnej i cichej obserwacji, uczyłam się nowej sztuki położniczej.
Swoje doświadczenia zapisałam w książce „Urodzić razem i naturalnie”; mogłam w niej ukazać piękno sztuki rodzenia i sztuki położniczej. Napisałam m.in. o moich radościach i satysfakcji wynikających z pracy w zawodzie położnej.
Narodziny dziecka w domu to czas rodzenia razem; razem z dzieckiem rodzą rodzice, razem z nimi "rodzi" ich położna. Dom to przestrzeń, która nas chroni, to symbol bezpieczeństwa i intymności. Warto dowiedzieć się, dlaczego wiele małżeństw wybiera własny dom na narodziny swoich dzieci, co jest dla nich ważne w przeżywaniu porodu we własnym domu.
Powiększa się grono polskich położnych przyjmujących porody domowe. Jesteśmy zrzeszone w Niezależnej Inicjatywie Rodziców i Położnych „Dobrze Urodzeni”. Działamy według ściśle określonych zasad zgodnych z wiedzą udowodnioną naukowo, zgodną z polskim prawem i wytycznymi WHO. Odpowiadamy na potrzeby kobiet, które chcą mieć wybór miejsca i sposobu rodzenia. Każda z nas ma pełne poczucie odpowiedzialności wynikające z jednoosobowych decyzji za zawodowe uczestniczenie w porodach domowych.
Warto zapamiętać:
Jako ciekawostka – „historyczna”, niewielka część mojej drogi zawodowej w wielkim skrócie
W drugim roku mojej drogi zawodowej wielo-oddziałowy szpital powiatowy i jeden lekarz na kilka oddziałów. Ten jedyny lekarz to był na przykład radiolog, pediatra lub stażysta przed specjalizacją. Miał on zapewniony kontakt telefoniczny ze specjalistami w potrzebie konsultacji podczas dyżuru. Tylko 3-4 razy w miesiącu lekarzem dyżurnym był ginekolog, który „zabezpieczał” również internę, chirurgię. Również jedna położna odpowiedzialna za oddział „połogowy”, gdzie na dwu dużych salach leżało często ponad 30 położnic i ciężarnych oraz za salę porodową w latach, kiedy na 12-to godzinnym dyżurze było 3 do 8 porodów. Od 15-tej do 8-ej lekarz położnik był dostępny tylko na wezwanie telefoniczne.
W takiej sytuacji tak jak inne położne musiałam podejmować niejednokrotnie najtrudniejsze decyzje związane z odpowiedzialnością za zdrowie a nawet życie rodzącej i jej dziecka. Poród miednicowy, bliźniaczy, pierwsza pomoc w przypadku krwotoku, ataku rzucawki (które w tamtych latach często się zdarzały), reanimacja noworodka urodzonego w zamartwicy sinej lub bladej, podawanie leków na zlecenie telefoniczne, a nawet usypianie eterem do cięcia cesarskiego... Dziś takie sytuacje absolutnie nie mogą się zdarzyć. I bardzo dobrze! Jednak były rzeczywistością pierwszych lat mojej pracy zawodowej. Zahartowały mnie, podobnie jak hartowano stal: w bardzo wysokiej temperaturze stresu. Ciężka praca, ciężkie czasy. Wspominam je jednak z pewnym sentymentem. Wszyscy bowiem pracowaliśmy solidnie, dokładnie, z bardzo wysokim poczuciem odpowiedzialności. Byliśmy dobrym zespołem ludzi wspierających się wzajemnie w pracy, a szczególnie w trudnych sytuacjach.
Do obowiązków położnej należało również wypełnianie obszernej dokumentacji medycznej, mycie, dezynfekcja i sterylizacja (przez gotowanie) sprzętu wielorazowego użytku: strzykawki, aparaty do kroplówek (również do przetaczania krwi!), zestawy do porodu. Przy takim ogromie pracy położna nie mogła niczego przeoczyć. Opieka nad położnicami, rodzącymi, potrzeba dobrej organizacji pracy, stałej koncentracji (przy wielu obowiązkach), by w porę spostrzec nieprawidłowości w przebiegu porodu u każdej rodzącej, by zdecydować, czy i jak w konkretnej trudnej sytuacji poradzi sobie sama lub czy musi poradzić sobie sama, gdy nie ma szans, by zdążył dojechać położnik.
Dużym wyzwaniem dla mnie była samodzielna praca w izbie porodowej w 4 roku pracy po dyplomie. Chciałam tej samodzielnej odpowiedzialności ale też bałam się jej. Tylko maksymalna mobilizacja, dokładność, rzetelność w wypełnianiu każdego obowiązku dawały szansę pozytywnych wyników mojej pracy zawodowej. Zależało mi na tym; chciałam być dobra położną.
Przekonałam się, że warto i trzeba - pomimo wielkiego wysiłku i wielu przeciwniości losu - zawsze w sobie pielęgnować pozytywne emocje, pozytywne cechy osobowości. Niezwykle ważne jest permanentne uzupełnianie wiedzy, doskonalenie umiejętności – to poprzeczka, jaką już wówczas stawiałam sobie, by osiągnąć cel zawodowy – być dobrą położną. Z perspektywy lat widzę, że musiałam tą poprzeczkę wciąż podnosić wyżej – jak dobry zawodnik w kolejnych olimpiadach.